Mieliśmy głośne protesty rezydentów, przemarsze, strajki głodowe. Eksperci już od dawna próbowali zwrócić uwagę rządzących na rażące niedofinansowanie całego systemu i potrzebę gruntownych reform.
Polska ma najmniej lekarzy na 1000 mieszkańców ze wszystkich krajów Unii, a co czwarty lekarz ma powyżej 65 lat. Statystyki wyglądają równie źle wśród pielęgniarek. Na ochronę zdrowia przeznaczamy 5% PKB, co w porównaniu z innymi krajami europejskimi plasuje nas na szarym końcu. Pracownicy ochrony zdrowia pracują w wielu miejscach jednocześnie, a większość szpitali tonie w długach. Wszystkie te problemy ujawniły się wyraźnie w trakcie pandemii COVID-19.
Problemy lekarzy w drugiej fali pandemii
Fakt nadejścia na jesień drugiej fali zakażeń koronawirusem był niemal dla wszystkich ekspertów oczywisty. Uprzedzano o tym i przestrzegano przed rozprzężeniem restrykcji w okresie letnim. Tym większe zdziwienie i rozgoryczenie budzi fakt, że polski rząd zupełnie przespał ten okres. Kiedy na początku epidemii personel medyczny mówił o braku sprzętu, wydawało się, że podczas drugiej fali epidemii placówki medyczne zostaną zaopatrzone we wszystko, co potrzebne, by pomagać chorym na COVID-19. Tymczasem nie podjęto żadnych działań prewencyjnych, a obecna sytuacja jest w wielu miejscach dramatyczna.
Wiele się mówi o dostępności łóżek respiratorowych. Pan minister Adam Niedzielski wysłał polskich żołnierzy do szukania i liczenia teoretycznie ukrywanych przez dyrektorów łóżek. Realia są takie, że wszystkie kompletne, sprawne i działające respiratory są już uruchomione i używane na oddziałach intensywnej terapii lub SORach. W statystykach ujęte są również te, które są niesprawne, stąd złudne poczucie marginesu bezpieczeństwa u rządzących. Jednak respirator to ostateczna forma ratunku dla ciężko chorych.
Sprawdź także: pozapłucne objawy COVID-19
Większość zakażonych COVID-19 potrzebuje tlenoterapii biernej, a z tym są o wiele większe problemy. Naprędce tworzone oddziały covidowe nie mają instalacji tlenowej, posługują się butlami, których też zaczyna brakować. Tam, gdzie instalacja jest, przez zbyt dużą ilość chorych podłączonych na raz, spada w niej ciśnienie, co sprawia, że tlen nie jest podawany we właściwy sposób. A przecież leczenie pacjentów z koronawirusem to nie tylko łóżko i tlen. Potrzebne są monitory pokazujące tętno, pulsoksymetry, by mierzyć saturację oraz wiele leków, w tym ten najważniejszy – Remdesiwir. Wszystkiego tego brakuje, a cenę za fatalny stan systemu płacą niestety pacjenci.
Problemy lekarzy w codziennej pracy
W wielu województwach z największymi przyrostami zakażeń pacjenci są odsyłani od szpitala do szpitala. Spędzają w karetkach wiele godzin z powodu niewydolności systemu ochrony zdrowia. Lekarze starają się pomóc maksymalnej liczbie pacjentów, ale każdy ma swoje granice. Pojawiają się pytania o to, jakiej jakości pomoc można nieść, gdy na oddziale leży 20 pacjentów zamiast standardowo kilku.
Braki w personelu medycznym gwałtownie pogłębiła epidemia, wysyłając wielu z nich na izolacje lub co gorsza, do szpitala w charakterze pacjentów. Ci, którzy na placu boju zostali, pracują za trzech i czterech, spędzając w pracy kolejne doby bez przerwy. Upadek systemu stawia też lekarzy pracujących w podstawowej opiece zdrowotnej w sytuacjach, z jakimi nigdy wcześniej nie musieli się mierzyć.
Konfrontacja z faktem, że pacjent, który powinien znaleźć się w szpitalu, na leczenie szpitalne nie ma szans, wymusza na nich nadzwyczajne postępowanie. To nie tylko wyzwania medyczne niesienia ulgi ciężko chorym pacjentom w ich własnych domach, ale i dylematy moralne. Czy lepiej by pacjent zmarł w domu, czy błąkając się po województwie w karetce, czekając na miejsce w szpitalu?
Problemy lekarzy w systemie ochrony zdrowia
System miały odciążyć szpitale tymczasowe, gorączkowo tworzone na stadionach i w sanatoriach. Jednak okazało się, że właściwie są to izolatoria, gdzie można przyjąć tylko takich pacjentów, którzy mogliby spokojnie dochodzić do zdrowia we własnych domach. Lista wymagań do zakwalifikowania pacjenta do szpitala na Stadionie Narodowym jest tak absurdalna, że stoi on niemal pusty. W żaden sposób nie pomogło to rozładować zablokowanych izb przyjęć i oddziałów ratunkowych.
O tak beznadziejną sytuację społeczeństwo i rząd chętnie obarcza lekarzy. Minister Jacek Sasin publicznie zarzucił lekarzom brak zaangażowania w walce z pandemią. Rośnie też społeczne niezadowolenie z wprowadzenia teleporad w przychodniach. Hejt, przeciążenie pracą, poczucie frustracji, bezradności i niemożności pomocy chorym istotnie wpływa na personel medyczny.
Z powodu COVID-19 zmarło już 36 przedstawicieli zawodów medycznych, w tym 16 lekarzy i 11 pielęgniarek/pielęgniarzy. Wiadomości o ciężkich zachorowaniach swoich koleżanek i kolegów odbijają się szerokim echem w środowisku. Zbyt mało mówi się o obciążeniu psychicznym ochrony zdrowia w trakcie pandemii. Zakłada się, że lekarze powinni być przyzwyczajeni do śmierci pacjentów, jednak tak naprawdę nikt, ani na uczelni, ani później w trakcie specjalizowania się, nie uczy polskich lekarzy jak radzić sobie z ciężkimi i trudnymi emocjami.
W tym ciężkim momencie podnosi na duchu solidarność społeczna, jaką wykazuje wiele osób. To dzięki oddolnym inicjatywom organizowane jest osocze ozdrowieńców dla najciężej chorych. Szpitale dostają w darach środki higieny i butelki wody. Prywatne firmy fundują nowoczesne aparaty do tlenoterapii, a WOŚP dokupuje prawie 1,3 tysiąca łóżek dla szpitali. Sąsiedzi organizują pomoc w wyprowadzaniu psów lub zajmowaniu się dziećmi tych, którzy walczą na froncie pandemii. A lekarze, pielęgniarki, ratownicy i wszyscy inni pracownicy ochrony zdrowia walczą i walczyć będą o każdego pacjenta, mając nadzieje że brak zaplecza sprzętowego nie okaże się groźniejszym wrogiem od wirusa.
Autor: lek. Agata Knurowska